sobota, 30 kwietnia 2011

I do!


Najpierw była Kate.
Później "Waitie Katie" ofiarą kąśliwych uwag i pełnych politowania spojrzeń.
Od wczoraj, Catherine.
Jej Królewską Wysokością Catherine księżną Cambridge.


Od dnia zaręczyn księcia Williama z Kate Middleton i Brytyjczycy mają swój odpowiednik remember-where-you-were-when-Kennedy-got-shot moment.
A The iron bachelor przestał być wzorem i wymówką dla tych,którym do ołtarza niespieszno.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Say my name



I nareszcie, po przeszło 20 latach polubiłam swoje imię.

Tak do bólu banalne,owszem,ale jak przyjemnie można je przekładać na prawie wszystkie języki świata :)

niedziela, 24 kwietnia 2011

Porcelanowe

życzenia od Państwa Zająców:




czwartek, 21 kwietnia 2011

We all have secrets



"The human heart has hidden treasures,

In secret kept, in silence sealed;

-The thoughts, the hopes, the dreams, the pleasures,

Whose charms were broken if revealed."


Charlotte Brontë

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

sobota, 16 kwietnia 2011

Syndrom szarego swetra

Podejrzewam,że to zjawisko nie zostało jeszcze opisane przez żadną kolorową biblię [czyt. kosmiczne "Cosmopolitan" lub powabne "Glamour"] ale wszystko przed redakcjami, wszak terminu tego nie opatentowałam.

To taki fenomen i tajemnica poliszynela - jak sweter w odcieniu popielu może wpłynąć na odbiór mężczyzny. To przecież zastrzyk atrakcyjności, +500 do ogólnego poziomu zniewalania niewiast.
Jeśli pojecie rozciągniemy [zróbmy sobie taki "umbrella term"] to podciągniemy pod nie jeszcze piękny kołnierzyk i doskonale skrojoną marynarkę.

I nagle - woah! - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nawet chłopiec przeciętny, o mało nachalnej urodzie, staje się godnym uwagi, powłóczystych spojrzeń i trzepoczących rzęs.
Bo w przypadku mężczyzny przystojnego takie 'umundurowanie' zamienia się w broń (masowego?) rażenia.

Mogłabym przejść do "gorzkiego smaku wanilii", mojego ulubionego, przykrego pojęcia, ale wywód dzisiejszy i tak jest przydługi, chaotyczny i jakiś ciężkostrawny,więc pozwolę sobie na Roisin:

niedziela, 10 kwietnia 2011

Quand je rêve c'est de..toi?



Nigdy nie fascynowała mnie literatura oniryczna.
Nie posiadam też w swojej biblioteczce sennika.
Nie zaczytywałam się (poza maleńkim studenckim epizodem) w psychoanalizie Freud'a.

A mimo to moje sny coraz częściej zwracają na siebie uwagę i, paradoksalnie, sprowadzają mnie na ziemię.
Są tak do bólu prawdziwe, prawie fizycznie odczuwalne, namacalne..
Budzą tęsknotę za ludźmi, których od jakiegoś czasu nie ma blisko mnie.
Z przyczyn technicznych nie mogę złapać za telefon, by nadrobić stracony czas.
A czasem, wręcz przeciwnie - pojawiają się w snach ludzie, którzy choć fizycznie blisko, emocjonalnie są bardzo daleko.
Kilkakrotnie obudziłam się zapłakana, bo coś we śnie wywołało łzy.

Takie senne historie wytrącają z normalnego rytmu dnia, przez dłuższą chwilę jestem krok za rzeczywistością.
Dlatego też proszę, nie życz mi kolorowych snów.

sobota, 9 kwietnia 2011

JB stands for James Blake,Ladies!

Cześć,jestem Kath i mam słabość do coverów.
Nie tylko tych mistrzowskich-często-lepszych-niż-oryginały by Nouvelle Vague czy tych sygnowanych dumnie BBC Live.


Teraz moje serce próbuje skraść 22-letni (sic!) Brytyjczyk, James Blake, aranżujący na nowo m.in. kawałek Feist czy Jonii Mitchell.Ten DJ-slash-wokalista-slash-wykształcony muzyk ma szansę, moim zdaniem, zdobyć monopol na automatyczne skojarzenie inicjałów z własnym nazwiskiem, a nie James'em Blunt'em czy (God bless not!) Justinem Bieber'em.



sobota, 2 kwietnia 2011

"Chodź,otworzymy herbaciarnię",czyli daydreaming

"Chodź,otworzymy herbaciarnię we Wrocławiu" ,bo tak brzmi pełna wersja, to cytat z Patty i jednocześnie taka kojąca wizja przyszłości. Marzenie, po prostu.
Co z tego wyjdzie (i czy w ogóle) nie wiem, ale wiem,że mam słabość do miejsc, gdzie pachnie kawą i herbatą, a ponadto ciepłą atmosferą.


We Wrocławiu wcale o to trudno nie jest. Ale to oznacza,że konkurencja jest spora.
Jednak moje serce skradło ostatnio "Wydawnictwo" - perfekcyjne połączenie ww. czynników, wzbogacone o niesamowity wystrój, przyjemną obsługę, kojące dźwięki i... książki.
Może założyciele "Wydawnictwa" nie są pionierami na skalę światową, ale jest to wciąż pomysł niszowy - kawiarnio-księgarnia z nutką galerii.


Oniemiałam na widok fantastycznych albumów wyd. Taschen (Z "Helmut Newton - Work" włącznie),a to tylko kropelka w morzu pozycji dotyczących fotografii (znalazła się nawet niemieckojęzyczna biografia Henri Cartier-Bresson'a). Dla pasjonatów historii Dolnego Śląska z Wrocławiem na czele czekają regały z dziesiątkami pozycji poświęconych tej tematyce, również tymi trudniej dostępnymi.
A połączeniem sztuki z historią są albumy poświęcone architekturze - zarówno tej z rodzimego podwórka,jak i światowej.

I cudowne jest to,że atmosfera tego miejsca autentycznie sprzyja spokojnemu oddawaniu się lekturze - bez pośpiechu, hałasu. Przekraczasz próg tego miejsca, wybierasz wygodną kanapę i czujesz jak wszystko zwalnia tempo. Z towarzystwem jest tam cudownie, ale równie dobrze mogłabym wyciszać się tam sama.Cudowny relaks i detoks umysłu.

Jako wielbicielka-aromatycznych-herbat-w-zgrabnych-czajniczkach-i-filiżankach zostałam absolutnie usatysfakcjonowana. Uważam, że sposób podania herbaty (i kawy również) zdecydowanie podbija walory smakowe. (herbata Pu-Erh "Jedwabne Skrzydła" godna polecenia).


Co jeszcze wpłynęło na ogólny zachwyt? "Żyrandole" z pocztówek, opakowania kawy i książki spiętrzone na parapecie zastępujące stoliki pod lampkę oraz ..niesamowicie intensywne kolory kwiatów po drugiej stronie okna.



Nie skrytykuję nic, bo nie ma ku temu potrzeby. Za to sugerowałabym dorzucenie do wydawniczej playlisty Nouvelle Vague oraz John'a Meyer'a ("Where the light is"), zdecydowanie wpisaliby się w klimat.

[Wrocław coraz bezczelniej przeciąga mnie na swoją stronę i kusi,oj kusi..]

A "Wydawnictwo" polubić można tu.