Doprawdy nie ma się co rozpisywać, wylewać żółci i łzawie zawodzić. Przecież sama powtarzam: nie przywiązuj się do miejsc, ludzi i pomysłów. Bo ulegają zmianie.
Ale,żeby po miesiącu przygotować odwołać podróż na 19 godzin przed wylotem?
Zapamiętam,że stoję w rozkroku, każdą stopą w innej łódce,a woda faluje. A ja staram się utrzymać równowagę za wszelką cenę,bo nie umiem pływać.
Moja zabawa w chowanego z rzeczywistością zdała się na nic, więc czas się z nią oswoić. Jestem poturbowana przez zmiany dotyczące mojej podróży. Co dotarłam na ostatni stopień przed półpiętrem "Względny spokój" to schody nagle zaczynały się sypać. Albo piętrzyć. Sama nie wiem co bardziej obrazowe.
W tej chwili skupiam się na tym, że zatrzymam się w luksusowym hotelu i że jest szansa na spotkanie znajomej twarzy, a nawet dwóch.
A rozbiła mnie drobny mak jakże światowa sieć T-mobile informując jak poniżej:
Tekst tworzę w głowie i układam pod nim zdjęcia. Potem snapshot, co by utrwalić wszystko w pamięci. Wyryć w tyle czaszki, wykroić i wpuścić w hipertekst, niech żyje. Bo inaczej wspomnienie nie będzie pełnowartościowe.
A nie powstanie nic, nie opiszę nic z Wrocławia. Z planami tak bywa. A może już nie umiem.
Za mocno stoję na ziemi, zdecydowanie za mocno, by móc się cieszyć. Dlatego zamiast pełni szczęścia jest szczęście w koralikach, które przyjemnie ciążą w dłoni. Pasują do kieszeni.
Dziękuję. Za Scrabble do 2.00, i lody o północy. Za tosty nad ranem,a przed snem jeszcze. Za drobną blondynkę wiarygodnie grającą barczystego mężczyznę. Za Feist i Lykke Li. Za łamany niemiecki i "Panią Kasię".