niedziela, 31 lipca 2011

Get skinny or die




Rozważam zamówienie koszulki z napisem "I used to be skinny. I really did".
Obok mnie leżą jeansy w rozmiarze 34 i jawnie ze mnie drwią.
Gdyby mogły, spojrzałyby na mnie pełnym politowania wzrokiem.


czwartek, 28 lipca 2011

I told you


Nie chciałam pisać o Amy, bo teraz piszą o niej "wszyscy".
Ale właściwie..dlaczego nie miałabym tego robić?
Przecież też zanurzyłam się w jej twórczości, na całkiem długi czas, która efektem domina doprowadziła do innych dźwięków.
I dziś, może ckliwie symbolicznie, noszę pamiątkę z tamtego czasu - koszulkę z jej portretem.



W ostatnim wydaniu "Wysokich Obcasów" w ramach cyklu porównującego różne, choć podobne, oblicza muzyki zestawiono Amy z Billie Holiday. Autorka wspomina instalację Marco Perego zatytułowaną "The only good rockstar is a dead rockstar", którą wzbudzał kontrowersje w 2008 roku, a tekst puentuje słowami "Winehouse, duchowa wnuczka Lady Day, wciąż żyje".
Tekst ukazał się w sobotę, 23. lipca.
W dniu, w którym znaleziono Amy martwą.

Uważam,że to strasznie przykre, że ze wszystkich gwiazd "na krawędzi" to właśnie ona nie dostała dosyć wsparcia, by zwalczyć własne demony.

środa, 27 lipca 2011

Różne ładne rzeczy

Słoń (a właściwie słonica) zdobiąca tytuł poprzedniego posta nie zagościła już pod nim, co niniejszym nadrabiam:



Parafrazując kinowy klasyk: "słoń czyj jest każdy widzi",ale gdyby ktoś udawał,że jednak nie to jest to dzieło The One and Only Mai Allure

Wysyp zdjęć różnych, wciąż krakowskich, mi się zamarzył,ot co.



Gruzińskie Chaczapuri, tu akurat na ul. Siennej 4


Naleweczki u Szambelana, ul.Bracka 2


Mydła, mydełka i..



..olejek arganowy, czyli Mydlarnia św. Franciszka przy ul.Gołębiej



Krakowskie Coffee Heaven


Cafe Botanica, ul. Bracka 9


"Anielska" Cukiernia Starowicz, ul. Stradom 7


I teraz zagwozdka: jakim hasłem promuje się Kraków?
Czy może miasto zna swoją wartość na tyle, że nie musi udawać centrum Know-how* czy innego "meeting place"?

wtorek, 26 lipca 2011

Zakochani widzą słonie

Wyrwać z tygodnia dzień lub dwa, a siebie z korporacyjnej rutyny to przyjemność,którą sobie zafundowałam kilka dni temu.
Moimi ukochanymi liniami kolejowymi - polskimi zresztą - wybrałam się do Krakowa z założeniem: 2 dni (ok,2 i 3/4) na spełnianie własnych zachcianek przy minimalnym zużyciu energii.

Mission: accomplished.

I tak, owszem, znów będę się zachwycać miejscami i smakami. Zwiedzanie zaplecza handlowo-gastronomicznego to moja ulubiona dziedzina turystyki.

Wrocław ma Wydawnictwo, a Kraków - z właściwą sobie tajemniczą aurą - BONA Książka i kawa . Oczarował mnie wystrój, a wrażenia spotęgowały bibliofilskie cuda nad cudami. (Za pewną purpurową 1500-stronicową "perełką" chodziłam dwa dni,ale o tym innym postem).
Zmysły bawią się w takim miejscu świetnie, a umysł odpoczywa..






Tajemnicą nie jest absolutnie moja słabość do muffinek, która objawiła się piskiem na widok szyldu Cupcake Corner - apetycznego jak cała zawartość witryny wraz z wystrojem. Zaprawdę powiadam - dobry muffin nie jest zły! A kogo mdli na samą myśl o waniliowym kremie może skusi pełnowartościowa muffinka z jajkiem czy inną szynką.






Przyznam, że w planach był jeszcze jeden punkt..maleńki taki..
Dawno, dawno temu przeczytałam o Tubanie. Pewien sprytny Pan stworzył magiczną recepturę płynu do baniek mydlanych, które nie rozpryskiwały w powietrzu,a potrafiły się odbijać niczym piłeczki. Oparł na owym płynie swój biznes i -nie,nie! wcale nie zbańczył! - odniósł sukces.
Trzy mikrosklepy w Krakowie, sklep internetowy z możliwością wypożyczenia "wytwornic baniek mydlanych", a teraz także T-mobile'owe bańki, oto co Tuban osiągnął (jak dotąd). Jako (samozwańcza) ambasadorka baniek musiałam odwiedzić choć jeden sklep (ostatecznie dwa), wzbogacić się o nową buteleczkę i..dać się zamknąć w wielkiej bańce!





Ciąg dalszy nastąpi. W swoim czasie :)


wtorek, 19 lipca 2011

We fade to grey

Alternatywą dla "szarego swetra" [moi] i "błękitnej koszuli" [Patty] miała być szara koszula.

Nie przewidziałam tylko,że ta "szara koszula" przytrafi się właśnie mnie.
I że w duecie z szarymi rurkami będzie mnie cudownie rozpraszać.

Tracę głowę, a wiek mój słuszny, bez praw do tracenia głowy właśnie czy chociaż rozumu, bo to przystoi nastolatkom, a nie paniom przed trzydziestką.
[W sumie tutaj mógłby ktoś, tak z grzeczności, zaprzeczyć..]

I wcale, a wcale nie mam zamiaru wstawiać zdjęć szarych koszul, co to to nie.
O ile lepiej wstawić klip z tagiem: koncert-na-który-nie-idę-a-żal.

piątek, 15 lipca 2011

Modowy..?

Nie jestem lingwistycznym ortodoksem i jestem świadoma własnych błędów językowych.
Co nie zmienia faktów,że pewne twory języka polskiego (polskiego jeszcze?) rażą mnie niezmiernie.

O ile rozumiem,że pojęcie "blog modowy"* jest kalką z angielskiego ("fashion blog")
i względnie ma sens, o tyle pojęcie "biżuteria modowa" jest dla mnie wymysłem dziwnym. Mierzi(!) mnie to. Wywołuje uczucie równie nieprzyjemne co słowo "małżonka" (brzmi jak "małżowinka",a fe!).

Ponieważ ten (s)twór jest dla mnie wyjątkową zagwostką i nie potrafię go logicznie-lingwistycznie wyjanić to będę się po prostu dziwić. I nie używać. Dobrze?

Chcąc nie chcąc, wychodzi kryptoreklama - "inspirująca" ten post firma widoczna poniżej:





* Organizatorzy konkursu Modne Kreacje w ramach Warsaw Fashion Week wybrnęli z językowych trudności w inny sposób - w ramach kategori bloggerskich (oho,się zapożycza..) stworzyli kategorię Blog Mody oraz Blog Fashion Image (pierwszy wybór popieram,nad drugim się waham,ale możliwe,że nie rozumiem pomysłu twórcy):




Pojawiła się też kategoria Sklep Modowy i tu już mój podziw dla inwencji twórczej MK osłabł:

czwartek, 14 lipca 2011

Pop i różowy lakier

W moim cennym materiale badawczym, czyli stosie numerów Elle, Glamour i Twojego Stylu z lat 2009 - 2011, natrafiłam (ponownie) na felieton Zuzy Ziomeckiej "Pop i kultura płciowa". Pasuje niczym puzzel do artykułu z przedostatniego numeru "Wysokich Obcasów".

Ziomecka pisała o szwedzkim dziecku imieniem Pop, obecnie czteroletnim, które jest wychowywane w pełnej dowolności płciowej. Po prostu rodzice uznali, że kilkuletni człowieczek posiada wolną wolę (słusznie) i jest istotą całkowicie autonomiczną (sporna kwestia), w związku z czym nie będą tłamsić płci społeczno-kulturowej wyłącznie (!) fizycznością ich dziecka.

Domyślam się, że na "baby shower" (zakładając,że Szwecja czerpie z amerykańskich wzorców) nie było różowych baloników, a pytania o płeć spodziewanego dziecka były ucinane już w połowie. Nie mam nic przeciwko jednak w swobodnym wybieraniu zabaw i zabawek - dziewczynki też lubią klocki Lego i zabawy plastikową bronią, a chłopcy mogą poczuć pasję do "gotowania" w plastikowych garnkach.
Niestety nie wiem jak długo ma trwać ten - bądź co bądź - eksperyment, kiedy rodzice uznają,że Pop dokonało (dokonał/-a) wyboru płci i będzie podążać konkretną ścieżką. Chyba,że jest pomysł na całe życie w takim rozkroku między społecznymi oczekiwaniami dotyczącymi danej płci.

Tegoroczną opinię publiczną jakże konserwatywnego (sic!) kraju jakim są Stany Zjednoczone wzburzyła reklama firmy odzieżowej J.Crew:



Bulwersującym elementem nie jest zapewne ani sweterek w paski, ani sama buteleczka różowego lakieru do paznokci. Większych emocji nie wzbudził też fakt, że w reklamie wystąpiła Jenna Lyons, dyrektorka kreatywna J.Crew.
Burzę wywołał podpis pod zdjęciem - pani Lyons wyraża swoją radość, że ulubionym kolorem synka jest właśnie różowy i podkreśla, że malowanie stópek neonowym kolorem dostarcza im obojgu świetnej zabawy.

Wpis na stronie przyczynił się do ogólnokrajowej debaty. Specjaliści z dziedzin wszelkich poświęcali swoje programy, felietony i artykuły ostrzeżeniom przeciw przyczynianiu się do zaburzeń osobowości własnych dzieci ("Być może malowanie chłopięcych paznokci wydaje się w tej chwili pyszną zabawą, ale w konsekwencji ta niewinna przyjemność odbije się na psychice dziecka, a także portfelu rodziców, którzy będą zmuszeni zapewnić mu w przyszłości psychoterapię").
Z drugiej strony, łagodzenie sporu - malowanie paznokci nie jestem niczym innym niż malowaniem paznokci i nie wpłynie w żaden sposób na rozwój Becketta, ani żadnego innego dziecka. Niezależnie od koloru lakieru. Pięknie skomentował sytuację satyryk Jon Stewart: nie każde przebrane za tygrysa dziecko jest tygrysem.

Z reklamą, jak z dziełem sztuki - interpretacja należy do odbiorcy. Zamiast beznadziejnego dociekania "co poeta miał na myśli?" możemy zadecydować sami - widzisz chłopca (młodego mężczyznę!) z paznokciami pomalowanymi na ("superdziewczyński"!) róż? Czy może roześmiane dziecko, spędzające czas ze swoją mamą?
A może precyzyjnie obliczony na zysk miniskandal reklamowy?

poniedziałek, 11 lipca 2011

Oh yes,we love

Bywanie we Wrocławiu staje się ostatnio dość regularnie - wizyty wypadają co 4 miesiące, całkiem naturalnie.

Niczym w bollywoodzkiej produkcji czasem było słońce,czasem padał deszcz,ale to wciąż Wrocław, right? Bańki na warunki atmosferyczne nie narzekały..

Wydawnictwo chwyciło mnie za serce Damienem Rice i.. Nouvelle Vague! Prawdopodobnie jest to czysty zbieg okoliczności i moja sugestia ( o tu) nie miała żadnego wpływu na wybór nowej playlisty, ale i tak mam zamiar cieszyć się z tej zmiany ogromnie. Do lipcowego zachwytu dołączyła perfekcyjna latte, a jako kuriozum "Gazeta Męska" :




Na gastronomiczną mapę Wrocławia może trafić "La Camera" w Arkadach, siostra-bliźniaczka poznańskiego Piccolino. Wystrój, sałatka i pizza made my day:



Nie jest to blog gastronomiczny, ani też ze mnie żadna Nigella, jednak nie mogę nie napisać o ostatnim odkryciu wrocławskim - Blt&Flatbreads. Pyszne burgery w iście amerykańskim stylu, do tego kusząco wyglądające "sałatki na podpłomykach" i "stół dla singli" - tak w skrócie wygląda to miejsce.
A jak smakuje najlepiej sprawdzić samemu.



Żeby jednak nie pisać wyłącznie o smakach, napiszę o miejscach. A konkretnie o Miejscu. Jestem absolutną fanką lekko infantylnej kreski artystów wydawnictwa Ilustris (dla niewtajemniczonych szczegóły tu ).
Zupełnym przypadkiem trafiłam do galerii Miejsce przy ul.Odrzańskiej 8/1a wypełnione od podłogi aż po sufit fotoboardami, kubkami, kartkami, karnetami, kalendarzami z grafikami Ilustris właśnie. Dopiero przy drugiej wizycie odkryłam schodki prowadzące na patio i minimenu z ciastem migdałowym. Jestem pewna, że będą tam zaglądać przy każdej możliwej okazji i życzę sama sobie,aby było ich jak najwięcej.
Nie poczyniłam zdjęć w środku (żałuję!),ale poniżej niedoskonałe fotografie doskonałej wizytówki Miejsca:



A na koniec dowód niezbity na podróż baniek po Wrocławiu: