czwartek, 28 października 2010

20101028


..budzisz moje zmysły.
One też za Tobą tęsknią.

środa, 27 października 2010

Reakcja zobojętniania.


Coraz bardziej zaprzyjaźniam się z moim blogiem.
Nie wiem jeszcze jak to wartościować.
Ale chcę,by pozostał terytorium niepodległym.

Mam straszny słowotok myśli.
Az mi siebie samej żal.

Przeczytałam ciekawe zdanie:
..a ja nie rozwiązuję problemów,przed którymi jeszcze nie stoję.
Odpycham to co problemem pachnie daleko,poza horyzont.
Od dawna uważam,że "problem nienazwany nie istnieje". Więc zaciskam pięści i zamykam oczy,byle formy żadnej lękom mieszkającym w głowie nie nadać.

Chciałabym w oczach rozmówcy zobaczyć zrozumienie.
Wyczytać choć odrobinę empatii i wyczuć wiarę w sens moich argumentów.

Doprawdy, to niedorzeczne mieć takie zachcianki, już o tym wiem. Dziękuję!

Od działania jak cyborg dzieli mnie tylko nadmiar emocji.
W każdej komórce, w każdej żyle,ba! w każdej czerwonej krwince nawet mieszka ich zbyt wiele. Tylko czekają,zwarte i gotowe,na powód do wypłynięcia na powierzchnię w postaci łez.

A tak w ogóle, ale tak w ogóle,w ogóle to odsłoniłam się, choć nie powinnam i jest mi z tym źle.

poniedziałek, 25 października 2010

Oj źle,źle dzieje się w państwie duńskim!


..i polskim.
A najbardziej w najmniejszym państwie świata o powierzchni mojej głowy.
I serca. Ale to może już kolonie są.

Sinusoida nastrojów prezentuje się nad wyraz ciekawie.
Gdyby przełożyc to na wykres elektro-kardiografu można byłoby uznać,że tętnię życiem!
She's aliiiiive!
Czyli niby fajnie.

Skórę mam usianą troskami, które zdobią ją gęsto niczym piegi na buzi rudzielca.
Zakończenia nerwowe postanowiły pełnić uberneurologiczne funkcje i jeszcze pójść na kurs empatii.

Jestem bardzo niespokojna.
Zapytaj czy wszystko OK,a przytaknę.

Podążając za radami rodem z podręczników nt. coachingu powinnam wsłuchać się w siebie, spisać problemy i wyciągnąć wnioski. I pach,pach! Autoterapia gotowa, sama sobie receptę moim iście lekarskim charakterem pisma machnę i po sprawie.
Ale się boję tego,co mogę "usłyszeć".

Zatem dalej kurczowo trzymam się schematów i obwiniam na "nie-tak-fantastyczną czwórkę":
- hormony (top 1 od lat)
- jesień (ciemno, liscie spadają, nastrój wraz z nimi)
- zimno
- niski poziom cukru we krwi

I tak powielam schematy, zagłuszam wyrzuty sumienia, zapijając je herbatą.

Sencha kaktusowa z gruszką.
Polecam.

poniedziałek, 4 października 2010

Please,don't stop the (t)rain.


PKP ma magiczne właściwości - działa jak wehikuł czasu.
Niestety(?) posiada jedynie opcję rewind.
Pstryk! i czujesz klimat lat osiemdziesiątych: firanki w kolorze kawy Inka, boazeria z płyty pilśniowej i ten pluszszszsz..
Ostatnio w ramach efektów specjalnych na miarę blockbusters made in USA dołączyła migająca i bzycząca jarzeniówka tuż nad głową.
Taka klasyka, vintage i oldschool z odrobiną nonszalancji.

Oczywiście mamy jeszcze pociągi Inter/Express City [czyt. 'cyty ' - w wersji z poznańskiego dworca głównego]. Elegancja- Francja,luksusem podszyta.
Ale,ale! Wagon sypialniany, kuszetką zwany, potrafi szyki naszym superszybkim pociągom pomieszać! W jaki sposób? A no np. nie dając Panu maszyniście zgasić swoich końcówek!
Zafrapowało mnie to pojęcie niesamowicie, ten kolejowy szyfr. Pan maszynista rzucał z oburzeniem tym zwrotem - wytrychem i zdawało się,że każdy na peronie doskonale rozumie,że bez 'zgaszenia końcówek' pociąg nie ruszy i jedyne show jakie ujrzymy to realizacja Tuwimowskiej 'Lokomotywy'.

To był przedsmak atrakcji z podróżowania z ww. spółką. Bezczelne końcówki zmusiły mnie do przeniesienia się na inny peron,gdzie czekał mój mniej lub bardziej 'cyty' pociąg. Nie po to wykupuje się miejscówki,by za pierwszym razem trafić na dobre miejsce - ot,taka niepisana zasada. Rozsiadłam się wygodnie (ekhm)w 6-osobowym przedziale z dwójką zblazowanych yuppies i dwójką sympatycznych Panów w kwiecie wieku.
Zasada numer jeden - albo jedziesz szybko,albo masz dużo miejsca. Moja skromna walizka okazała się być wymiarami bliższa modelki "size plus" niż anorektycznej koleżanki z wybiegów,ledwo mieszcząc się na wyznaczonym jej miejscu. Ale nic to,nic to,nie zrażajmy się! Torebka pod plecy,gazety na kolana i jedziem!
..ale jeszcze nie. Następuje mała rotacja, Panowie Dwaj uznają,że wracają do swojego przedziału,obok pojawia się Pan z wieszakiem na ubrania i zgrabnie nim manewrując stara się nie wykłuć mi oka,ani nie podeptać swego bagażu. Doceniam fakt,że zrobiło się mimo wszystko luźniej.
Ale do czasu.. W drzwiach przedziału pojawia się trójka rozbawionych młodzieńców z Niemiec. Degustatorzy polskich napojów wyskokowych. Po oczach widać zmęczenie podróżą. Rozsiadają się,zajmując wolne miejsca (Pan-z-pokrowcem wyszedł na chwilę).
Yuppie numer 1 zwraca uwagę zblazowaną angielszczyzną, że jedno z tych miejsc jest zajęte. Młodzieniec,który zdawał się najbardziej panować nad sytuacją,onieśmielony wpatruje się w bilet i zerka na numer siedzenia nad moją głową.
Oho,Houston mamy problem..
Yuppie-znawca sprawdza dane na bilecie, daję się sprowokować i sięgam po swój. Ależ skąd,wcale się nie zdenerwowałam! Niemiecki podróżnik cicho sugeruje,że może to on się pomylił i bardzo przeprasza. Zagadka zostaje jednak rozwiązana - miejsce owszem,wybrałam dobre,ale nie w tym wagonie. Ze słabym uśmiechem gratuluję koledze szczęścia i przepraszam za kłopot. On przeprasza bardziej. Jego najbardziej 'zmęczony' współtowarzysz nagle przypomina sobie angielski zwrot i powtarza "Sit down,please" jak katarynka. Zawahałam się nad "Oh,I wish I could!",ale uznałam,że kurtyna już powinna opaść.

Smaczkiem i taką obowiązkową właściwie puentą,jest zdanie wybrzmiewające z głośników wraz z dojazdem na stację docelową: ..za powstałe opóźnienia przepraszamy.
Pokłady empatii PKP są takie budujące,prawda?