poniedziałek, 4 października 2010

Please,don't stop the (t)rain.


PKP ma magiczne właściwości - działa jak wehikuł czasu.
Niestety(?) posiada jedynie opcję rewind.
Pstryk! i czujesz klimat lat osiemdziesiątych: firanki w kolorze kawy Inka, boazeria z płyty pilśniowej i ten pluszszszsz..
Ostatnio w ramach efektów specjalnych na miarę blockbusters made in USA dołączyła migająca i bzycząca jarzeniówka tuż nad głową.
Taka klasyka, vintage i oldschool z odrobiną nonszalancji.

Oczywiście mamy jeszcze pociągi Inter/Express City [czyt. 'cyty ' - w wersji z poznańskiego dworca głównego]. Elegancja- Francja,luksusem podszyta.
Ale,ale! Wagon sypialniany, kuszetką zwany, potrafi szyki naszym superszybkim pociągom pomieszać! W jaki sposób? A no np. nie dając Panu maszyniście zgasić swoich końcówek!
Zafrapowało mnie to pojęcie niesamowicie, ten kolejowy szyfr. Pan maszynista rzucał z oburzeniem tym zwrotem - wytrychem i zdawało się,że każdy na peronie doskonale rozumie,że bez 'zgaszenia końcówek' pociąg nie ruszy i jedyne show jakie ujrzymy to realizacja Tuwimowskiej 'Lokomotywy'.

To był przedsmak atrakcji z podróżowania z ww. spółką. Bezczelne końcówki zmusiły mnie do przeniesienia się na inny peron,gdzie czekał mój mniej lub bardziej 'cyty' pociąg. Nie po to wykupuje się miejscówki,by za pierwszym razem trafić na dobre miejsce - ot,taka niepisana zasada. Rozsiadłam się wygodnie (ekhm)w 6-osobowym przedziale z dwójką zblazowanych yuppies i dwójką sympatycznych Panów w kwiecie wieku.
Zasada numer jeden - albo jedziesz szybko,albo masz dużo miejsca. Moja skromna walizka okazała się być wymiarami bliższa modelki "size plus" niż anorektycznej koleżanki z wybiegów,ledwo mieszcząc się na wyznaczonym jej miejscu. Ale nic to,nic to,nie zrażajmy się! Torebka pod plecy,gazety na kolana i jedziem!
..ale jeszcze nie. Następuje mała rotacja, Panowie Dwaj uznają,że wracają do swojego przedziału,obok pojawia się Pan z wieszakiem na ubrania i zgrabnie nim manewrując stara się nie wykłuć mi oka,ani nie podeptać swego bagażu. Doceniam fakt,że zrobiło się mimo wszystko luźniej.
Ale do czasu.. W drzwiach przedziału pojawia się trójka rozbawionych młodzieńców z Niemiec. Degustatorzy polskich napojów wyskokowych. Po oczach widać zmęczenie podróżą. Rozsiadają się,zajmując wolne miejsca (Pan-z-pokrowcem wyszedł na chwilę).
Yuppie numer 1 zwraca uwagę zblazowaną angielszczyzną, że jedno z tych miejsc jest zajęte. Młodzieniec,który zdawał się najbardziej panować nad sytuacją,onieśmielony wpatruje się w bilet i zerka na numer siedzenia nad moją głową.
Oho,Houston mamy problem..
Yuppie-znawca sprawdza dane na bilecie, daję się sprowokować i sięgam po swój. Ależ skąd,wcale się nie zdenerwowałam! Niemiecki podróżnik cicho sugeruje,że może to on się pomylił i bardzo przeprasza. Zagadka zostaje jednak rozwiązana - miejsce owszem,wybrałam dobre,ale nie w tym wagonie. Ze słabym uśmiechem gratuluję koledze szczęścia i przepraszam za kłopot. On przeprasza bardziej. Jego najbardziej 'zmęczony' współtowarzysz nagle przypomina sobie angielski zwrot i powtarza "Sit down,please" jak katarynka. Zawahałam się nad "Oh,I wish I could!",ale uznałam,że kurtyna już powinna opaść.

Smaczkiem i taką obowiązkową właściwie puentą,jest zdanie wybrzmiewające z głośników wraz z dojazdem na stację docelową: ..za powstałe opóźnienia przepraszamy.
Pokłady empatii PKP są takie budujące,prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz