czwartek, 14 lipca 2011

Pop i różowy lakier

W moim cennym materiale badawczym, czyli stosie numerów Elle, Glamour i Twojego Stylu z lat 2009 - 2011, natrafiłam (ponownie) na felieton Zuzy Ziomeckiej "Pop i kultura płciowa". Pasuje niczym puzzel do artykułu z przedostatniego numeru "Wysokich Obcasów".

Ziomecka pisała o szwedzkim dziecku imieniem Pop, obecnie czteroletnim, które jest wychowywane w pełnej dowolności płciowej. Po prostu rodzice uznali, że kilkuletni człowieczek posiada wolną wolę (słusznie) i jest istotą całkowicie autonomiczną (sporna kwestia), w związku z czym nie będą tłamsić płci społeczno-kulturowej wyłącznie (!) fizycznością ich dziecka.

Domyślam się, że na "baby shower" (zakładając,że Szwecja czerpie z amerykańskich wzorców) nie było różowych baloników, a pytania o płeć spodziewanego dziecka były ucinane już w połowie. Nie mam nic przeciwko jednak w swobodnym wybieraniu zabaw i zabawek - dziewczynki też lubią klocki Lego i zabawy plastikową bronią, a chłopcy mogą poczuć pasję do "gotowania" w plastikowych garnkach.
Niestety nie wiem jak długo ma trwać ten - bądź co bądź - eksperyment, kiedy rodzice uznają,że Pop dokonało (dokonał/-a) wyboru płci i będzie podążać konkretną ścieżką. Chyba,że jest pomysł na całe życie w takim rozkroku między społecznymi oczekiwaniami dotyczącymi danej płci.

Tegoroczną opinię publiczną jakże konserwatywnego (sic!) kraju jakim są Stany Zjednoczone wzburzyła reklama firmy odzieżowej J.Crew:



Bulwersującym elementem nie jest zapewne ani sweterek w paski, ani sama buteleczka różowego lakieru do paznokci. Większych emocji nie wzbudził też fakt, że w reklamie wystąpiła Jenna Lyons, dyrektorka kreatywna J.Crew.
Burzę wywołał podpis pod zdjęciem - pani Lyons wyraża swoją radość, że ulubionym kolorem synka jest właśnie różowy i podkreśla, że malowanie stópek neonowym kolorem dostarcza im obojgu świetnej zabawy.

Wpis na stronie przyczynił się do ogólnokrajowej debaty. Specjaliści z dziedzin wszelkich poświęcali swoje programy, felietony i artykuły ostrzeżeniom przeciw przyczynianiu się do zaburzeń osobowości własnych dzieci ("Być może malowanie chłopięcych paznokci wydaje się w tej chwili pyszną zabawą, ale w konsekwencji ta niewinna przyjemność odbije się na psychice dziecka, a także portfelu rodziców, którzy będą zmuszeni zapewnić mu w przyszłości psychoterapię").
Z drugiej strony, łagodzenie sporu - malowanie paznokci nie jestem niczym innym niż malowaniem paznokci i nie wpłynie w żaden sposób na rozwój Becketta, ani żadnego innego dziecka. Niezależnie od koloru lakieru. Pięknie skomentował sytuację satyryk Jon Stewart: nie każde przebrane za tygrysa dziecko jest tygrysem.

Z reklamą, jak z dziełem sztuki - interpretacja należy do odbiorcy. Zamiast beznadziejnego dociekania "co poeta miał na myśli?" możemy zadecydować sami - widzisz chłopca (młodego mężczyznę!) z paznokciami pomalowanymi na ("superdziewczyński"!) róż? Czy może roześmiane dziecko, spędzające czas ze swoją mamą?
A może precyzyjnie obliczony na zysk miniskandal reklamowy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz